Aston
To
tylko kilka lat. Będę cię odwiedzał, kiedy tylko nadarzy się ku temu sposobność,
i obiecuję często pisać. Poproszę mamę, aby do snu czytała ci moje listy, a ty
zamkniesz oczy i wyobrazisz sobie, że jestem obok.
Słowa Briana
rozbrzmiewały w mojej głowie, przynosząc złudne ukojenie. Minimalnie łagodziły
ból, który jakiś czas temu osadził się w moim sercu.
Siedziałem na najwyższym
stopniu werandy, a wiatr rozwiewał moje zdecydowanie za długie już włosy.
Wspinające się po kręgosłupie zimno paraliżowało każdy mięsień w moim zbyt
szczupłym ciele. Za duża, sięgająca kolan bluza, którą odziedziczyłem po
starszym bracie, nie zapewniała ciepła.
Podciągnąłem nogi pod brodę i objąłem je rękoma,
aby choć odrobinę się ogrzać. Wbiłem zmętniały wzrok w skrzywioną uliczną latarnię,
a w mojej głowie wyświetliły się obrazy spędzonych z Brianem chwil. Tęskniłem
za nim i bardzo się martwiłem. Już dawno nie dostałem od niego żadnego listu, a
minęło naprawdę sporo czasu, od kiedy wyjechał. Mama często powtarzała, że o
nas zapomniał, lecz ja wiedziałem, że to nieprawda. On nigdy by o mnie nie
zapomniał… Ona tak, ale nie on.
Bałem się, że ktoś go
skrzywdził, że nigdy nie wróci i nikt nie wyzwoli mnie z tego domu, którego nie
cierpiałem. Brian był moim jedynym ratunkiem. Wierzyłem, że pewnego dnia pojawi
się w progu, aby mnie ze sobą zabrać.
– Co ty tu, kurwa,
robisz, mały pojebie?! – mroźne powietrze przeszył nagle znienawidzony przeze
mnie głos Bucka.
Skuliłem się jeszcze
bardziej, próbując zapanować nad formującą się w żołądku gulą strachu. Jedyne,
czego w tym momencie pragnąłem, to stać się niewidzialnym.
– Ja tylko czekam –
wymamrotałem zlęknionym głosem. – Nic nie zrobiłem, przysięgam – zapewniłem. Z trudem
przełknąłem dławiącą mnie ślinę.
Trząsłem się, spoglądając
nerwowo w stronę drzwi. Marzyłem, by pojawiła się w nich matka i stanęła w
mojej obronie.
– Ona śpi… – Na
spierzchniętych wargach Bucka wykwitł krzywy uśmieszek. – Tak się spiła, że
odleciała. – Z jego gardła wyfrunął szyderczy śmiech. – Twoje nadzieje, że ktoś
tu przyjdzie, są całkowicie płonne.
Zbliżył się, pociągając
solidny łyk z butelki, którą przez cały czas trzymał w dłoni. Wiedziałem, że to
cuchnący tani bourbon ze sklepu na rogu.
– Na co czekasz?! –
zagrzmiał. – Znów na wieści od braciszka? – zadrwił, ocierając z brody resztki
alkoholu, którym się opluł. – Na to, że listonosz przyniesie ci od niego miłosny
liścik?
Zakołysał się na piętach.
Złapał za drewnianą kolumnę, podtrzymującą rozsypujący się daszek werandy,
inaczej by na mnie upadł. A kiedy rzucił pustą butelką przez całą długość
tarasu, wcisnąłem się w balustradę. Sięgnął do ucha, by wyciągnąć zza niego
papierosa, a następnie po zapalniczkę do kieszeni brudnych dżinsów.
– Przynieś mi flaszkę –
rozkazał, podejmując próbę odpalenia peta.
Podniosłem się bez słowa
i ze spuszczoną głową pokonałem krótką odległość dzielącą mnie od drzwi.
Poruszając się na palcach, wszedłem do domu. Mama spała na kanapie. Zatrzymałem
się przy niej, żeby naciągnąć na jej obnażone piersi koszulkę. Zgarnąłem ze
stolika do połowy wypełnioną alkoholem butelkę i mimo że nie chciałem tam
wracać, powlokłem się z powrotem na zewnątrz.
Buck opierał łokieć o
zdewastowaną poręcz. Nienawidziłem tego faceta całym sobą, ale musiałem go
znosić. Utrzymywał nas, czego nie omieszkał wypominać przy każdej nadarzającej
się okazji.
Kiedy do niego
podszedłem, wyrwał mi z rąk butelkę i od razu się do niej przyssał. Wyobraziłem
sobie, jak krztusi się płynem. Ta myśl wywołała na moich ustach lekki uśmiech.
– Co? Tak ci wesoło?! –
ryknął Buck, kiedy zauważył moje zadowolenie.
Natychmiast spoważniałem.
– A może chcesz
spróbować, co? – Wyciągnął ku mnie drżącą dłoń, w której ściskał butelkę.
Zaprzeczyłem ruchem głowy,
automatycznie cofając się o krok. Wtedy Buck odbił się od barierki i podsunął
mi butelkę pod sam nos.
– Masz.
Odwróciłem głowę w bok,
zasłaniając usta dłonią. Wstrzymałem oddech, gdy stęchła woń alkoholu, którą
ział, podrażniła moje nozdrza.
– Co, kurwa? Sprzeciwiasz
mi się?!
Zanim się spostrzegłem,
chwycił mnie za tył głowy. Jego wielka pięść zacisnęła się na moich włosach.
Pod powiekami poczułem łzy. Zagryzłem dolną wargę, żeby nie zaskamleć z bólu.
– Nie… Ja nie chcę.
Zostaw mnie, Buck, proszę.
Głośne błagania
kierowałem do mężczyzny, a nieme – do mamy. Chciałem, żeby się zbudziła i
usłyszała mój krzyk. Lecz ona mnie nie słyszała. Nigdy mnie nie słyszała.
– Zrobisz, co ci każę,
pieprzona pokrako… – Pchnął mnie tak mocno, że nie zdołałem utrzymać równowagi
i z całym impetem poleciałem na ziemię.
Upadając, uderzyłem głową
w kant stojącej nieopodal szafki. Blisko skroni eksplodował ból, który
zablokował moją koordynację ruchową. Dlatego zanim zdążyłem się podnieść,
ściskająca moje gardło ręka Bucka osadziła mnie w miejscu na dobre. Nie
zdążyłem nawet pisnąć, nie mówiąc już o zaczerpnięciu oddechu, gdy obrzydliwy
płyn wypełnił moje usta. Krztusiłem się, machałem rękami i nogami, a paląca
ciecz wyciskała mi łzy z oczu. Wątłymi siłami walczyłem o wolność.
– Pij, mały skurwielu… pij – powtarzał,
owiewając moją twarz śmierdzącym oddechem. – Pij, kurwa… Już ja wychowam cię na
prawdziwego faceta, mały cwelu…
To był dzień, który
zapoczątkował moją udrękę. Całkowicie zniszczył dziecięcą naiwność i ufność.
Chlebem powszednim stało się poniżanie i znęcanie – zarówno psychiczne, jak i
fizycznie. Umarła we mnie wszelka niewinność. Pozostał jedynie chłód i pokłady
złości, które z upływającym czasem nawarstwiały się zamiast maleć.
Tego dnia zacząłem tracić
również coś znacznie cenniejszego. Coś, co sprawia, że jesteśmy zdolni do
poświęceń. Coś, dzięki czemu utrzymujemy się na powierzchni z nadzieją, że lada
chwila ktoś poda nam pomocną dłoń i uratuje przed utonięciem, mimo że wokoło
znajduje się jedynie pochłaniająca nas i zalewająca desperacją woda.
To zdolność do odczuwania
miłości.
Zdolność, która z dnia na
dzień zanikała, aż w końcu straciłem wiarę, że na horyzoncie pojawi się ktoś,
kto wyraziłby chęć jej uratowania.
Uratowania mnie.
Może to być i dobra książka, ale jakoś nie przepadam za wulgaryzmami. Dzięki za ten fragment.
OdpowiedzUsuń