Prolog
Palec śledzi krzywizny
moich pleców, zostawiając za sobą gęsią skórkę. Choć ze wszystkich sił
udaję, że śpię, drżę pod jego lekkim jak
puch dotykiem, niezdolna powstrzymać
reakcji własnego ciała. Oddech więźnie w gardle.
Dlaczego on mi to robi?
Nienawidzę siebie prawie tak bardzo, jak nienawidzę tego mężczyzny. Ach, jakże ja nim gardzę… Nigdy w życiu nie czułam tak silnej nienawiści do nikogo i niczego. Nienawidzę jego włosów, uśmiechu,
oczu. Nienawidzę słów, które
wypowiada tym swoim zachrypniętym
głosem. Rzeczy, które robi. Tego, jakim
jest człowiekiem, jak mnie traktuje, jak na mnie wpływa. Bólu, jaki zadają mi jego dłonie, by za chwilę
ofiarować niewyobrażalną rozkosz. Dzikie pożądanie pali mnie żywym ogniem, mieszając się z agonią.
Nienawidzę tego. Nienawidzę.
Tak bardzo tego, kurwa,
nienawidzę.
Palec zatrzymuje się u dołu moich pleców, by obwieść rąbek bielizny.
Czuję, że ciało budzi się do życia, rozpala żarem. On się tego spodziewa – potrafi rozniecić ogień. Wie, jak
mnie dotykać.
Chciałabym
oblać się benzyną i podpalić, sczeznąć w pło- mieniach, byle uciec od tych
uczuć… Ale to na nic. Choćbym zmieniła się w kupkę popiołu, nie uwolnię się od
niego. Tak działają siły natury – wiatr przywiałby mnie z powrotem.
Powietrze robi
się ciężkie niczym od gęstego, czarnego dymu. A może to płuca tężeją, podobnie
jak wszystkie moje mięśnie?
Chcę krzyczeć,
uwolnić się. Uciec. Lecz tego nie robię – wiem, że natychmiast by mnie złapał.
Nie raz tak było. I nie raz się jeszcze powtórzy.
Wciąż nie
otwieram oczu, gdy palec znów pełznie wzdłuż mojego kręgosłupa. Staram się
zapanować nad odczuciami.
„Nic się nie dzieje
– powtarzam sobie – ja przecież
śpię. On także śpi. To tylko sen. A może koszmar?”
Tak naprawdę mnie nie dotyka, choć wiem,
że to robi… Wiem, że tak. Każda ze zdradzieckich komórek mojego organizmu budzi się pod jego dotykiem,
każdy nerw drży jak pod napięciem. To się nie dzieje naprawdę. Nic tutaj nie dzieje się naprawdę.
Zaczynam się zastanawiać… Może tak byłoby lepiej? Palec zatrzymuje się przy moim karku, tym razem
na dłużej. Pięć, dziesięć, piętnaście… Odliczam w głowie sekundy, czekając na jego kolejny ruch,
starając się przewidzieć, co zrobi za chwilę,
jakbyśmy grali w szachy, a ja miała jakiekolwiek szanse na kontratak.
Wszystko na
nic. Nawet te myśli. Zdążył już zbić mojego króla. Szach-mat.
Raz jeszcze przeciąga palcem
wzdłuż pleców, by w połowie zboczyć z obranej trasy. Bada
pozostałe obszary, jakby rozgrzana skóra była malarskim płótnem.
Ciekawość
bierze górę nad rozsądkiem i
zaczynam się zastanawiać, co takiego próbuje
nakreślić. Ruchy wydają się
przypadkowe, bezmyślne, ale za dobrze go znam… Niczego nie robi bezcelowo. Tym szaleństwem kierują
zawiłe reguły, a każde wypowiedziane słowo zdradza
jego dalsze zamiary.
A te rzadko bywają dobre.
Zaciskam
mocniej powieki, próbując odczytać
szyfr, jakim posługuje się palec
tańczący na moich plecach. Czyżby odmalowywał sielski
obraz życia, który mi kiedyś
obiecywał? Czyż- by znowu
wsączał mi w skórę kłamstwa? Może
pisze miłosny list, przysięgając poprawę?
Lub raczej żądanie okupu?
Ach, gdyby tak
narysował linę. Znalazłabym sposób, by wyrwać ją z ciała i powiesić go na niej.
Zasłużył na to, tego jestem pewna.
W końcu udaje
mi się wyłapać wzór splotów i
zakrętów powtarzanych przez palec.
Widzę oczyma wyobraźni, że pisze pochylonymi
literami jedno samotne słowo.
Vitale.
Nazywa
się Ignazio Vitale, choć jeszcze niedawno
kazał mi mówić na siebie Naz.
To właśnie Naz mnie oczarował, to on zdobył moje serce i sprawił, że stopniało. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że prawdziwy jest Ignazio, a gdy po-
znałam oblicze Vitale,
było już za późno na odwrót.
A może nigdy nie miałam na to
szansy…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz